Goście

Szukaj na tym blogu

2011-03-04

Gary Moore - Rest in peace

    W piątkowy wieczór po trudnym i nerwowym tygodniu, kiedy można oderwać się od pracy, od giełd, kiedy po prostu czas na wypoczynek i wyciszenie ni z tego ni z owego pomyślałem, cholewcia Gary nie żyje!!?? i sięgnąłem do jego bogatej twórczości by odświeżyć w pamięci jego dokonania. A jest w czym wybierać. Ten fantastyczny irlandzki gitarzysta okazał się być pracowitym muzykiem mam w swojej kolekcji 312 utworów zgromadzonych na 30 albumach wydanych w latach 1973 - 2010 . A jest jeszcze nieco w innych projektach, że wspomnę tylko Thin Lizzy.
   Pamiętam jego niesamowite ballady (Loner, Empty Rooms), pamiętam jego kapitalne rytmiczne siarczyste kawałki (After The War, Over The Hills And Far Away, Out In The Field, Run For Cover), pamiętam wreszcie kapitalne bluesy (Still Got The Blues) i  duety z BB Kingiem. Oj będzie Go brakować, będzie  ... 
  
   Kiedyś gdzieś (byłem młody) czytałem o nim w pewnym czasopiśmie, rozrabiaka był lubił posiedzieć w knajpce przy piwie, bywało ze wdawał się w utarczki (irlandzki temperament). Generalnie twardziel, ale to co wyrażał muzyką każe dostrzec w nim wrażliwego ciepłego człowieka. Odszedł jak żył cicho spokojnie we śnie podczas urlopu w Hiszpanii.
   Spoczywaj w pokoju sam o tym śpiewałeś, a Twoja muzyka jeszcze długo będzie nas wzruszać, bawić i radować. U mnie w hicie tygodnia wspomnienie artysty, czyli po prostu The Loner, takim był i takim pozostanie w mojej pamięci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga