Wiem, że tym tekstem narażę się niektórym z Was, ale takie jest moje zdanie.
Zarządzający - jak dla mnie nie jest to czynnik najważniejszy owszem dobry zarządzający ma wpływ na dobór spółek do portfela, ale tak naprawdę nie uchroni nas przed spadkami gdy dojdzie do załamania na rynkach. Każdy zarządzający jest "niewolnikiem" posiadaczy jednostek funduszu, a jego decyzje w znacznym stopniu są determinowane, nastrojami inwestorów. Jeśli np. inwestor (lub grupa inwestorów) podejmuje decyzję o wycofaniu się z funduszu, to zarządzający nie ma w takim przypadku innej możliwości jak dokonać wypłaty.
W każdym funduszu istnieją pewne rezerwy na taką okoliczność. Pytanie a co jeśli chętnych do sprzedaży jest bardzo dużo ? Zarządzający musi sprzedać część akcji, z portfela, nie trudno wyobrazić sobie skutek. Ceny spadają, a inwestorzy ? Zasypują fundusz kolejnymi zleceniami i koło się zamyka. Działa to w obydwie strony, jeśli jakiś fundusz pokazuje dobre lub świetne na tle innych wyniki, jest chętniej kupowany i co za tym idzie zmusza zarządzającego do kupna akcji, oczywiście każdy kupuje wg. własnych ocen te najlepsze, ale przy skrajnie wykupionych rynkach kupuje się już akcje dobre a w skrajnych wypadkach przeciętne.
Nie jestem obrońcą zarządzających TFI i nie mam z nimi nic wspólnego, chcę tylko zwrócić uwagę na pewne mechanizmy, które sami uruchamiamy, a nie przyjmujemy faktu, że część winy leży po stronie naszych decyzji. Nawet bardzo doświadczony (40 lat na rynkach EM) Mark Mobius zarządzający funduszami Franklin Templeton nie uchronił swoich funduszy przed dotkliwymi stratami ostatniego kryzysu. Ostatnia kwestia ilu z nas odważyło się kupować fundusze akcyjne w lutym 2009 dając możliwość dokonania zakupów zarządzającym? Oczywiście nikt nie musi się z moim zdaniem w tej kwestii zgadzać c.d.n.